wtorek, 19 maja 2009

"Tatarak" Andrzeja Wajdy


To nie tak, że przez te kilka miesięcy nie widziałam żadnego filmu, ani nic nie przeczytałam. To nie tak.
Ale są takie dzieła, o których pomimo braku czasu (czasem i sił), napisać trzeba.

"Tatarak". Film wybrałam w sumie z przymusu - nic innego, ciekawszego, nie było tego dnia w kinie. Z resztą filmyWajdy kojarzyły mi się z czymś ciężkim, bardzo patetycznym. Czymś co ogląda się niemal na baczność. Nie muszę chyba mówić, że takie kino dwudziesto-parolatki raczej nie kusi.

A tu taka niespodzianka. Już od pierwszych ujęć - delikatność wody, światła i wodnych roślin. Potem dwie przenikające się nawzajem historie. Jedna fikcyjna, z Iwaszkiewicza. Druga - prawdziwa, zbudowana tylko z monologu Jandy. A wszystko mimo tak sporych różnic (nawet inny sposób kadrowania !) idealnie się ze sobą łączy - takimi pajęczymi nitkami, bo w sumie ludzkie życie nie jest wiele mocniejsze.
Nie umiem pisać o śmierci. Nie wiele póki co o niej wiem. Ale z kina wyszłam z mokrymi oczami. Na szczerość i emocje, jakimi wypełniony jest "Tatarak", nie można chyba inaczej zareagować.

Ujmuje szczególnie część monologowa. Pusty pokój. Tylko łózko, krzesło i szare światło wpadające przez okno. Nieruchoma kamera i genialna Janda. Nie można było tego zrobić lepiej.

Wspaniały pomnik dla Kłosińskiego. Wspaniały pomnik oddania i prawdziwej miłości.


Więc jednak miłość gdzieś istnieje?

----

"Od początku wokół tego filmu krążyła śmierć".


p.s. Polecam (jeśli ktoś to w ogóle czyta) wywiad z Krystyną Jandą. Piękny.
p.s.2. Większość zdjęć nakręcono w Grudziądzu. Magiczne zakątki tego miasta wyciągnął Wajda w tym filmie. Nie wiem jeszcze jak, ale pojadę tam w te wakacje na pewno - wg. Googli to prawie 500 km... Coś wymyślę :)