czwartek, 1 lipca 2010

Mężczyźni są jak MPK

Kraków o czwartej nad ranem jest wspaniały. Wszędzie jest cicho, słychać tylko ptaki. Idzie się powoli ulicą, czuje każdą nierówność chodnika pod obcasem. W głowie jeszcze szumi alkohol i muzyka. Ludzie, których się mija, przypominają jakieś senne mary. Nierzeczywiste, blade, potargane - chociaż tyle, że się uśmiechają.
Ba, czasem nawet się odezwą.

Siedzę na przystanku. Ostatni nocny autobus uciekł mi 5 minut wcześniej, pozostaje więc czekanie na pierwszy dzienny. Więc czekam, co robić - w butach, które mam na sobie, nie zrobię już ani kroku dalej. Nagle dzwoni telefon. J. - chce mnie ratować i przyjechać samochodem. Mówię, że nie, że poczekam - bo w sumie fajnie się czeka. Najwyraźniej mało skutecznie, bo J. mówi zdecydowane "Przyjadę" i się rozłącza.

- Kogo pocieszałaś?

Odwracam głowę w prawo. Na ławce obok siedzi jakiś chłopak. Typ zdezelowanego filozofa. Potargane ciemne włosy, broda, okulary w grubych oprawkach, brązowa marynarka, wymięta koszula. Między wąsami coś błyska. Aparat na zębach.

- Nikogo nie pocieszałam. Rozmawiałam tylko - odpowiadam kompletnie zaskoczona
- Aaaa... z mężczyzną. Widzisz, z mężczyznami jest tak, jak z MPK...

Patrzę na przystankowego myśliciela z jeszcze większym zaskoczeniem. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, sam się odezwał.

- No tak, tak. Jak z MPK, bo też są tak zawodni.

Chciałam coś powiedzieć, nie zdążyłam. W tym momencie podjechał J. Filozof popatrzył z wyrzutem. Drzwi się zamknęły, J. nacisnął pedał gazu.