sobota, 21 stycznia 2012

Jagodzianka na kościach

A. miał w piątek naprawdę dobry humor. A jak A. ma naprawdę dobry humor, to gazeta idzie nam jak po maśle. Bez nerwów, stresów w redakcji, że nie zdążymy do deadline'u. I jest jeszcze chwila na opowieści! Na przykład z czasów młodości A., kiedy to jeszcze pracował w PAP.

***
Koledzy z PAP jadą na temat - jakaś konferencja czy ważna narada, już nie pamiętam dobrze. Akcja dzieje się gdzieś w górskich rejonach na Podkarpaciu. Jadą, jadą... i oczywiście błądzą. Trafiają do jakiejś wsi. - Zapytajmy się kogoś, może nas skieruje. Tak to nigdy nie trafimy - mówi jeden z nich.
Podjeżdżają do domu, jakiś harmider w środku. Muzyka, wesołe okrzyki, śmiechy.... Wesele!
Jeden z kolegów wchodzi do środka, kłania się w pas przeprasza, że przeszkadza, niemal, że żyje... ale niech no ktoś wskaże drogę, pokieruję na tę nieszczęsną konferencję. 
A gospodarze ciągną i kolegę, i tego drugiego dziennikarza - No chodźcie, napijcie się z nami! Za zdrowie młodej pary! No raz, raz! A potem się pomyśli o tej waszej konferencji.
Dziennikarze się tłumaczą, że nie piją w pracy, że konferencja ważna - no nie da rady. Po kilku minutach namawiania gospodarze odpuszczają, kierują dziennikarzy w dobrą stronę i wracają do biesiady.
Koledzy A. z uczuciem ulgi, jadą na konferencje.

Kiedy A. usłyszał wtedy tę opowieść, to złapał się za głowę. Mówi - Koledzy, odkąd wy tacy abstynenci? Myślałby kto! 
A oni... - Drogi kolego redaktorze... Pierwszy raz widziałem wesele, w którym do picia to był tylko denaturat! Nawet nie wiem czy chleb był na stole, żeby przecedzić...



:)

Brak komentarzy: