sobota, 27 czerwca 2009

[*] M.J.

Kiedy zaczyna się powoli wkraczać w dorosłość, z dzieciństwa nie zostaje wiele. Jakieś szczątki marzeń, przyjaciele z osiedlowego podwórka, znielubione potrawy (wątróbka ... bleee :).
Są jednak chwile, kiedy uświadamiam sobie, że tkwi we mnie coś więcej.

Piątek rano, moja kuchnia. Wchodzę nieprzytomna po wielogodzinnym nocnym wkuwaniu, żeby zrobić sobie kawę. Jeszcze 3 godziny i trzeba jechać na Wydział. Włączam radio, akurat równa godzina - serwis informacyjny. Kiedy dziennikarz kończy czytać pierwsza zdanie pierwszego newsa, ja zamieram. Umarł Jackson, pół mojego dzieciństwa.

Od komunii mieliłam co jakiś czas kasety z jego piosenkami. Z wypiekami oglądałam teledyski w TV, bo były fenomenalne. I dalej tak uważam - podobnie jak każdy szanujący się dziennikarz muzyczny. Clipy Michela wyprzedzały swój czas o całą epokę.

Mam gdzieś to, co zrobił ze swoją twarzą. Mam gdzieś te pedofilskie doniesienia.
Jackson stworzył świetną muzykę, która porusza mnie dalej. Co z tego, że pop - jak w iście królewskim wydaniu!!!

Uwielbiam i będę uwielbiać do końca świata. Za takie piosenki jak "Heal the World", "Wanna Be Startin' Somethin'", "Earth Song", "They Don't Care About Us", "Billie Jean", "Come Together", "Beat It"... i wiele innych.


sobota, 13 czerwca 2009

"Dekalog: cztery", reż. Krzystof Kieślowski


"Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da tobie."


"Dekalog" Kieślowskiego zaczęłam co prawda oglądać od pierwszego odcinka, ale jakoś nie było okazji wcześniej o tym napisać...No to zaczynam recenzować niemal od środka cyklu :)

Tak jak w poprzednich częściach, w "Cztery" bohaterowie również przeżywają coś przełomowego. Drobne zdarzenie, parę słów - a ich życie zmienia się gwałtownie i nieodwracalnie.

Anka to studentka 3-roku PWST. Mieszka z ojcem w malutkim mieszkaniu w bloku. Jej matka zmarła zaraz po porodzie.
Pomimo takiego "kalekiego" wychowania, ta dwuosobowa rodzina sprawia wrażenie szczęśliwej. Psuć się zaczyna dopiero od tajemniczej koperty, którą ojciec Anny opatrzył notką "Otworzyć po mojej śmierci".

Nie chcę zdradzać tu zakończenia, bo nad tym odcinkiem unosi się taka tajemnicza aura kryminału... a wiadomo co psuje radość z czytania kryminałów najbardziej :>

Jedyne co mnie zaskoczyło, to mocna inspiracja Freudem. Może to zboczenie, ale całą historię można prześwietlić jego analizą kompleksu Edypa. W końcu wszystko się zgadza - Anna rywalizowała z kobietami ojca. Czuła, że kogoś zdradza, gdy miała kolejnych chłopaków.
Chore i patologiczne? No tak działa podświadomość drodzy czytelnicy :>

Tak na marginesie już: Cały ten cykl to takie bolesne zderzenie sacrum i brudnego, chorego profanum. A estetyka PRL-u jeszcze bardziej potęguję to przygnębiające wrażenie. I śmiem wątpić czy ten projekt Kieślowskiego miałby taki oddźwięk, gdyby został nakręcony współcześnie. Na ulicach jest teraz pełno kolorów (co prawda reklamy i bilbordy bardziej zaśmiecają miejska przestrzeń...), dźwięków i takiej swobody tętniącego życia.

piątek, 12 czerwca 2009

Klątwa

Bo jak się ma już sporo alkoholu we krwi, to można się dowiedzieć wiele o drugim człowieku.
Okruch z jednej imprezy.
Kawałek rozmowy z A.

- Nie wierzę w szczęśliwą miłość. Mi na pewno się coś takiego nie przytrafi.
- Dlaczego? - pytam.
- Bo nad moją rodziną wisi klątwa.
- Co ????
- Na prawdę. Moja babcia ma siostrę, której odbiła dawno temu męża. Wtedy ta siostra podobno przeklęła jej potomstwo do któregoś tam pokolenia, żeby nie miało szczęścia w miłości. I jak dotąd się sprawdza. W mojej rodzinie jest pełno rozwodów, zdarzają się nawet samobójstwa... Moi rodzice są do tej pory normalnym małżeństwem, ale widzę, że nie są szczęśliwi...

***

czwartek, 11 czerwca 2009

"Once", reż. John Carney


Zanim obejrzałam, spytałam S. dwa razy:
- Czy to jest film o miłości?
- Nie... może trochę... tak, trochę.
- Dobra, jak tylko trochę, to wytrzymam


Właśnie obejrzałam. I zanim cokolwiek napiszę, cytat z mistrza:

"Film Once naładował mnie pozytywną energią na całą resztę roku"
Steven Spielberg

Mnie też, choć początkowo nic nie wskazywało, że tak będzie. Po pierwsze - wiecznie zachmurzona, ponura... Irlandia? (taki strzał, nie chce mi się sprawdzać ;). Po drugie - te parę deko "miłosci", na którą mam od pewnego czasu uczulenie. Po trzecie - banalna do bólu historia.

Co wychodzi, kiedy dołoży się do tego jeszcze "niedekonstruowalną" (Derrida by pewnie zaprzeczył :) atmosferę filmu i świetny soundtrack? Majstersztyk (żeby uniknąć większych słów, jakie się cisną pod palce ;)

W "Once" jest tyle ciepła, naturalności, prawdziwości. Bohaterowie nie są idealni ani piękni. Mówią niewyraźnie, niefotogenicznie wykrzywiają się przy śpiewaniu / ;))))
I właśnie dzięki temu, choć film opowiada najbardziej typowy "mit założycielski" zespołu, widz siedzi przed ekranem zauroczony.

Podziękowania należą się też reżyserowi. Mógł zakończyć film słodkim happy endem - np. Sceną, kiedy dwójka głównych bohaterów gra koncert przed olbrzymią publicznością. Światła powoli rozświetlają pogrążonych w mroku muzykow, twarze słuchaczy... - jakie po hollywoodzku czwytliwe, czyż nie?
I na całe szczęście tego nie zrobił.
Dzięki temu "Once" ma w sobie tyle uroku i intymności. A widz czuje się wyrożniony, że Glen i Marketa zechcieli mu o tym opowiedzieć. Podzielić kawałkiem czegoś autentycznego i ... pięknego.


p.s. Soundtrack z filmu po prostu POŻERAM.

Paulina - tajemnica krwi

Muszę się przyznać, że już od dawna klasyfikuję ludzi wg. imion. Bo zbyt wiele miałam sytuacji, kiedy nosiciele danego imienia byli do siebie tak podobni...
Za to w horoskopy nie wierzę wcale :)

Poniżej parę słów o Paulinie... aż się przeraziłam, jak wiele jest w tym prawdy o mnie.

--------------

Osobowość: Tajemnica krwi
Charakter: 90 %
Promieniowanie: 88 %
Rezonans: 103 000 drgań/sek.
Kolor: Czerwony
Główne cechy: Intelekt-Zdolność reakcji-Pobudli­wość- Dynamizm
Totem roślinny: Truskawka
Totem zwierzęcy: Łabędź
Znak: Lew
TYP: Nerwowe choleryczki, bardzo pobudliwe. Łat­wo tracą zimną krew. Są wyniosłe i sprawiają wrażenie osób " w pretensjach ". W prawdzie - niczym ich totem - łabędź - wydają się dumne i pogardliwe, ale w rzeczywistości są niespokojne i niepewne.
PSYCHIKA: Są inteligentne, wiedzą o tym i dają to odczuć innym. Mają wyraźną skłonność do odnosze­nia wszystkiego do siebie, są subiektywne. Ogólnie biorąc, mają raczej trudny charakter, ale są pełne życia.
WOLA: Raczej dobra, ale nie starcza jej, by doprowa­dzić rzecz do końca. Wówczas przybierają pozę obra­żonej damy i wycofują się z działania ze znudzoną miną.
POBUDLIWOŚĆ: Zbyt duża, by zostawić im czas na refleksję. Zgryźliwe albo raniące uwagi padają wów­czas z tych uroczych usteczek.
ZDOLNOŚĆ REAKCJI: Ich wybuchy gniewu zbijają z tropu i szokują, gdyż ich mniej czy bardziej uświado­mionym celem jest ranienie i niszczenie.
AKTYWNOŚĆ: Dość słaba, ale ich dynamizm jest tak duży, że sprawiają wrażenie osób niezastąpionych. Brak im wytrwałości, nieraz chwytają dwie sroki za ogon. Są doskonałymi dziennikarkami, pracownicami reklamy, działaczkami.
INTUICJA: Całkiem zagłuszona przez intelektualny aspekt ich osobowości.
INTELIGENCJA: Uważają się za nadzwyczaj inteli­gentne, a innych mają za kretynów. Chociaż w życiu spotyka je wiele porażek, nigdy nie wątpią w siebie i zawsze są z siebie bardzo zadowolone.
UCZUCIOWOŚĆ: Bardzo nerwowa, impulsywna i co tu ukrywać - egoistyczna. Ślepo ufają swej inteli­gencji, która nie zawsze jest tak wielka, jak to sobie wyobrażają.
MORALNOŚĆ: Zależy od okoliczności i wydarzeń. Należy wpoić im za młodu silne zasady moralne, aby przeciwdziałać skłonności do panowania nad otocze­niem. Doskonale znoszą porażki, zwalając winę na innych.
ZDROWIE: Chwiejne, zbyt podlegające psychice. Wrażliwy system nerwowy. Łatwo się męczą. Potrze­bują dużo wypoczynku i snu.
ZMYSŁOWOŚĆ: Katarzyny żyją w masce obojętności i pogardy, trudno jest im ją porzucić. Stąd wiele nieporozumień, nieraz bolesnych. Przyszłego partnera tak idealizują, że spotkanie go kiedykolwiek jest mało prawdopodobne.
DYNAMIZM: Graniczy z agresywnością. Te kobiety potrzebują do życia sukcesów.
TOWARZYSKOŚĆ: Lubią otaczać się ludźmi, łącząc przyjemne z pożytecznym. Ich salon nieraz stanowi przedłużenie biura.
PODSUMOWANIE: Te kobiety a zwłaszcza dziewczęta powinny zastanowić się nad symbo­lizmem łabędzia, którego niezaprzeczalne piękno i wdzięk kryją oschłość serca i brak zrozumienia dla innych, z którymi to cechami zawsze można podjąć walkę.

źródło: http://www.imiennik.pl/index.php?ids=1,212

niedziela, 7 czerwca 2009

Michał Olszewski, „Low-tech”

Proekologiczny romantyzm?


Wyobraź sobie świat, w którym wszyscy starają się być jak najmniej uciążliwi dla środowiska naturalnego. Kąpią się raz na tydzień, a wodę z kąpieli wykorzystują jeszcze do prania
, mycia podłogi czy spłukiwania. Nie używają kosmetyków (oprócz szarego mydła) i lekarstw (toksyny!). Lodówkę włączają tylko latem. Przedmioty wyrzucają dopiero wtedy, kiedy zupełnie się już rozpadną.
Tę utopijną wizję od kilkunastu lat wciela uparcie w swoje życie M-ski, jeden z bohaterów „Low-tech” Michała Olszewskiego. Starzejący się działacz, który kiedyś walczył przeciw komunizmowi, dziś stara się porwać za sobą tłumy i przekonać do swojej radykalnie ekologicznej ideologii. Charyzma i płomienne przemowy sprawiają, że udaje mu się zgromadzić wokół siebie grupkę zwolenników, ba – niemal wyznawców. M-ski ma nawet swoje pięć minut w mediach, wypowiada się jako ekspert w wielu debatach publicznych. Uparcie zachęca do prowadzenia życia w stylu „low-tech”, gdzie w świecie „zbudowanym z niczego, a jednocześnie wygodnym i ciepłym”. Wielka ekologiczna rewolucja jednak nie nadchodzi.
Całą historię M-skiego czytelnik poznaje z punktu widzenia młodego i obiecującego architekta – Cfiszena. Bohater ten, tak jak Raskolnikow (do inspiracji Dostojewskim przyznaje się sam Olszewski), czuje się zagubiony we współczesności i szuka na własną rękę wartości, w które wreszcie uwierzy. Z marazmu wyrywa go na moment przyłączenie się do „sekty” M-skiego. Punkt widzenia Cfiszena determinuje jednak mocno atmosferę, w jakiej budowana jest fabuła. Jego zdystansowanie i nieustanne wątpliwości sprawiają, że cała opowieść snuje się ciągle „obok” wydarzeń. Więcej w niej relacji, wspomnień i rozmyślań, niż faktycznej akcji. Być może dlatego trudno wyzbyć się wrażenia, że bohaterowie „Low-tech” są jakby trochę papierowi. Choć ścierają się tutaj ze sobą radykalnie odmienne pomysły na kształt świata (despotyczny ekologizm M-skiego i pochwała współczesnego rozwoju przez Ratnicyna), to nie ma w tych sporach żadnej iskry, żadnego napięcia.
Jedno trzeba przyznać – Olszewski to bardzo dobry obserwator. Pomimo całego Cfiszenowego marazmu, jaki wkradł się w fabułę, trafne opisy złowrogiego K. (czyżby Kraków?) robią niekiedy wrażenie. Autor wyczuwa i zgrabnie portretuje pulsującą miejską energię, nieustanne procesy konstruowania i burzenia, niewidzialne linie frontów nieoficjalnych walk. Miasto to dla niego niepojęty chaos, kosmos dźwięków i przestrzeń nieustannych eksperymentów.
Olszewski wielokrotnie udowadniał, że ma romantyczną duszę. Jego „Zapiski na biletach” (cykl w „Gazecie Wyborczej”) przepełnione są sentymentalnymi detalami, nostalgią. Pełno tych elementów i w „Low-tech”. Dlatego też powieść Olszewskiego traktuję nie jako świadectwo proekologicznych sympatii autora, ale historię o różnych odcieniach tęsknoty. Za światem, który nigdy nie będzie taki, jak przedtem.Za młodzieńczymi marzeniami, które rzeczywistość brutalnie weryfikuje. Złości na siebie za wszystkie niewykorzystane szanse.


(Recenzja ukaże się w najnowszym numerze miesięcznika studenckiego "MANKO")

Lublin


Obraz miasta już lekko mi się zaciera. W końcu byłam tam 2 miesiące temu...
Czemu o nim więc piszę? Żeby szybko nie zapomnieć kilku drobiazgów, które absolutnie mnie urzekły...

Drobiazg pierwszy - cudowne murale. Na każdym kroku można natknąć się na "sprayowe" cuda. Najbardziej urzekła mnie Matka Boska, którą znalazłam z kumpelą w wąskim przejściu pomiędzy dwoma domami. Że tez komuś chciało się wycinać taki ażurowy wręcz szablon.

Drobiazg drugi - Starówka to inny świat. Po pierwsze dlatego, że niewiele jest w centrum zaparkowanych samochodów. Za wąsko (i dobrze!). Po drugie, nie ma takich bardzo agresywnych szyldów, reklam i innego śmiecia. Wszystko to sprawia, że Lublin nocą jest po prostu magiczny. Jak z innej epoki.

Drobiazg trzeci - Niezwykle klimatyczna naleśnikarnia, do której wzięła mnie Kasia i Magda. Takich naleśników jak tam, jeszcze nigdzie nie jadłam :) A jaki wystrój ! - przy każdym stoliku, za szybką, był maluteńki pokoi z jeszcze mniejszymi mebelkami. Łuk, którym przechodziło się z jednej sali do drugiej, był "wytapetowany" ziarenkami kawy!

Drobiazg czwarty - Widok z dachu szpitala, do którego weszłyśmy po 23.00! Portier nawet na nas nie kiwnął ;)

"Dwanaście" Marcina Świetlickiego


„Kryminał specjalnej troski”

Marcina Świetlickiego nikomu przedstawiać nie trzeba - niebanalny poeta, lider popularnych „Świetlików” i najsłynniejszy korektor Tygodnika Powszechnego. Na swoim koncie ma również epizod aktorski i prezentera telewizyjnego. Mimo tak licznych wcieleń, zaskoczył znowu. Czternaście lat po swoim debiucie poetyckim Świetlicki pokazał prozatorskie oblicze.
„Dwanaście” to nietypowy kryminał. Główny bohater, do którego wszyscy zwracają się per „mistrz”, zostaje wbrew sobie wplątany w dziwną intrygę. Pewnego dnia młoda dziewczyna prosi go o pomoc w rozwiązaniu jej problemu. Studentkę od pewnego czasu prześladuje zjawa Karola Kota – straconego kilkadziesiąt lat wcześniej mordercy z Krakowa. Mistrz postanawia zająć się tą sprawą, jednak szybko zapomina o swoim zadaniu. Po pewnym czasie w tajemniczych okolicznościach giną praktycznie wszyscy członkowie kapeli Biały Kieł, z którymi mistrz przyjaźnił się w młodości. Zamiast jednak stopniowego dochodzenia po nitce do kryminalnego kłębka, „Dwanaście” wypełniają hektolitry wypitej w „Biurze” wódki, kolejne romanse Manga Głowackiego i ironiczna krytyka „magicznego i kultowego” Krakowa. Odpowiedź na klasyczne pytanie: „kto zabił?” pada tu niby przypadkiem, choć trzeba przyznać, że jak przystało na rasowy kryminał, zaskakuje.
Podstarzały „mały mistrz na tropie” to nieporadny niby-detektyw, który nawet nie stara się, aby wyjaśnić sprawę. Snującego się po krakowskich ulicach i knajpach bohatera rozwiązanie zagadki znajduje niejako samo. I choć tropiciel z niego żaden, to ma pewne zalety. Mistrz to doskonały obserwator otaczającej rzeczywistości. Z doskonałą precyzją i ironicznym humorem piętnuje absurdalne wydarzenia, wzorce osobowościowe, trendy, a także powszechne stereotypy. Zabawnych porównań i puent nie brakuje, jednak mimo wszystko Czytelnikowi nie jest do śmiechu. „Dwanaście” to z pewnością kryminał specjalnej troski, ale i wnikliwy portret zagubionych we współczesności ludzi - słuchających nikomu niepotrzebnych płyt, niewłaściwie lokujących uczucia, nieporadnych, niedojrzałych. I samotnych, ale to już reguła Świetlickiego – bo „prawdziwy bohater powinien być samotny”.