niedziela, 16 sierpnia 2009

"Mdłości" Sartre'a


Wreszcie skończyłam. "Mdłości" wyjeździły się ze mną pociagami do i z Krakowa, autobusami, nie wspominając, że zjeździły ze mną pół Czech, Francji i Niemiec ;)

Ale w końcu dotarłam do 242 strony i mogłam z ulgą zamknąć książkę. Trudno mi powiedzieć dlaczego tak ciężko było mi przebrnąć przez Sartre'a. Może ta książka po prostu nie nadaje się na wakacje. Gryzie się z mocnym słońcem, zapachami i przyjemnym ciepłem. Dużo lepiej wpasowałaby się w jesienną szarugę i pluchę.

"Mdłości" to według krytyków kolejna próba zapisu strumienia świadomości. Czytając dziennik Antoine'a Roquentina wnikamy stopniowo w jego lęki i próby znalezienia sensu swojej egzystencji. Narrator tych zapisków ma co prawda dopiero 30 lat, ale czuje się zupełnie wydrążony, "skończony". Sporą część książki stanowi analiza stanu, który Antoine nazywa mdłościami. Trudno jednoznacznie go określić - jakaś dziwna mieszanka lęku, bezbrzeżnej nudy, nerwicy i specyficznych odczuć fizycznych (podobnych do wymiotów). Zmiana, jaka zaszła wraz z pierwszym atakiem mdłości, jest nieodwracalna. Kolejne zapiski pokazują, jak sens tracą kolejne aspekty życia bohatera. Nawet sprawy najważniejsze - miłość do Anny i pisana od dawna książka.

Pełen niepokoju i dziwnych przeczuć Antoine często zaglębia się w tworzone przez siebie iluzje. Szczególnie wyrazista jest ta, w której wyobraża sobie koniec mieszczańskiego życia, które w spokoju prowadzą ludzie z Bouville. Łaskotanie, które nagle okazuje się ruchami ożywioengo ubrania. Swędzenie w ustach, które po spojrzeniu w lustro uświadamia, że język zamienił się w wielką włochata gąsienice. Albo zupełnie absurdalny obraz, która ma przedstawić się mieszkańcom po przebudzeniu. Las ogromnych penisów, które do krwi dziobią ptaki...

Ciekawie wypada też zestawienie porteru Antoine'a w zderzeniu z Anny (która lubowała się w kreacji chwil doskonałych) i Samouka (niepoprawnego humanisty i socjalisty).

Jakies pozytywne aspekty? Pomimo mdłego marazmu, jaki spowija cały dziennik Roquentina, przebija pewien promyk optymizmu. Istnieje wolność. Choć jest samotnością i przypomina stan podobny do śmierci, to zawsze jest jakaś potencja - może przerodzić się w kolejny przełom, odnalezienie sensu własnego istnienia. Roquetin będzie próbował. Wyjeżdża do Paryża i być może napisze kolejną książkę.


p.s. Kiedyś w rozmowie z M.W. zaczęliśmy rozmawiać o odczuciach, które M. świetnie nazwał "rozedrganiem". Myślę, że to określenie idealnie pasuje do "mdłości" i mogłoby spokojnie zastąpić je w przyszłych tłumaczeniach. W końcu na zubożony przekład słowa "la nausee" psioczą wszyscy krytycy.

Brak komentarzy: