poniedziałek, 24 listopada 2008

"W czerwieni" Magdalena Tulli

" W czerwieni to trzy, rozgrywające się w mitycznym mieście Ściegi, opowieści o niezaspokojonych pragnieniach, z których rodzi się cierpienie. W pierwszej bohaterowie próbują je zagłuszyć walką. W drugiej zapełniają pustką życia, gromadząc dobra i pieniądze. W trzeciej na nic już nie liczą i poddają się szaleństwu. Świat, o którym opowiada Magdalena Tulli, dławi się poczuciem braku i nienawiścią zrodzoną z cierpienia. "


Dawno już nie czytałam powieści, z której tchnęła by jakaś... nowość. Wszystko, co do tej pory czytałam, było tak...jakby ulepione z jednej gliny (może za mało czytam? :>)
A tu bach ! - Tulli... olśnienie ;)

Początek "W czerwienii" to dziwna konsternacja. Nie wiadomo czy to powieść o miłości, ekonomii (co chwile jakieś dziwne teorie na temat handlu :> ), wojnie?
Jak się potem okazuje - o wszystkim, ale choć pole tematyczne dość oklepane, to wykonanie Tulli mistrzowskie. Co za pomysłowość językowa i metaforyczna !
Strzępy czerwonych jedwabnych nici, które wplątują się we włosy żołnierzy...
Fragmenty karmazynowych muślinów wypluwane przez umierających ... (świetne obrazowanie!)

czy z motywów lżejszych : genialna groteska ! - Mieszkańcy Ściegów, którzy "żyją" na złość innym, choć ich serce już dawno nie biję... (vide córka burmistrza, która po tym, jak jej serce stanęło... zaczyna bezczelnie czytać romanse ;)

I końcówka... Ściegi, jako (niby?) miasto, które utkane jest z przede wszystkim historii, wspomnień i dawnych opowieści.

Po porstu ....Mrrrrr....
i bez takie bufonady a'la Tokarczuk.

:)

"Zlew" Paweł Oksanowicz


„Zmywanie” po męsku

Podobno nie ma nic bardziej bezdennego niż damska torebka. Otóż jest – męski zlew. Piętrzące się w nim naczynia zdają się nie podlegać jakimkolwiek prawom fizyki, z grawitacją na czele. I choć fenomen ten niewątpliwie zasługuję na uwagę… to żeby od razu książkę o nim pisać?
Franek Gałgan to współczesny mężczyzna wyzwolony. Korzystając z wirtualnego przyzwolenia na kreację innych światów, stwarza sobie nie jedną, a trzy partnerki idealne. Mamy więc ognistą Nasturcję, żadną wrażeń Hortensję i troskliwą Forsycję. Dziewczyny robią się jednak coraz bardziej wymagające – w końcu, niezadowolone, uciekają z Internetu. Jakim cudem? Po paru stronach powieści Pawła Oksanowicza pytanie przestaje być zasadne : autor bez ogródek bawi się stworzoną przez siebie fikcją, a absurd goni absurd. Świat wykrzywia się coraz bardziej, a przejaskrawione sytuacje zaczynają śmieszyć nawet zatwardziałe feministki (sprawdzone). A wszystko podane w niebanalny językowo sposób, najeżone ciętymi i zabawnymi ripostami Franka. Bo jeśli oprócz niebieski oczu i alfy romeo, nie ma się mięśni, to trzeba się bronić słowem – co Gałganowi wychodzi świetnie.
I choć to typowo „męska proza” (kto, jeśli nie facet, ubiera śmierć w długie szpilki i obcisłą mini?), to polecam szczerze i paniom. Warto przeczytać, żeby wiedzieć, co też „płci brzydkiej” chodzi po głowie. Nawet jeśli to tylko taka zabawa i żarty (jak mówił mi sam autor).
Gdzie ten cały zlew? Nie powiem. Przeczytajcie sami.


Tekst ukazał się w Miesięczniku Studenckim "MANKO", www.manko.pl

niedziela, 16 listopada 2008

Scenki autobusowo- tramwajowe :)

Od M. - tak genialnie, że trzeba to uwiecznić :)

SCENKA I
Z smsa od M.

"Do tramwaju wsiadł harcerski zastęp "wichry" i trzech zuchów - Hugon, lat chyba 6, Zbysio i Mieszko po 7. Słodkie to wszystko aż się lepi po prostu :-D
- Ale Zbysiu, pamiętaj, że prawdziwy harcerz zawsze kasuje bilet
- Ale ja jestem zuchem i jestem ponad to

:-D"


SCENKA II
Opowiedziana tez przez M. ;)

Autobus linii jakiejś tam. Jedzie w nim matka z dwoma synkami. Nagle większy się odzywa:
- Mamo! widziałaś? Po torach przejechał! Po torach! Jak on tak może? Widziałaś? - opowiada zaoferowany
W tym czasie autobus minął budowę, na co mniejsza pociecha z wyciągniętym palcem, krzyczy
- Dźwiiiiiiiiiiiig! dźwiiiiiiiiig!
- Mamo! Po torach przejechał! Jak on może? Po torach?!
- Dźwiiiiiiiig!!! dźwiiiiiiii...!

słodkie ! to są dopiero uroki macierzyństwa :)

"Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesława Myśliwskiego


Książka, której przeczytanie ciągle odkładałam na lepszy czas. A to egzamin-"kobyła" z Pozytywizmu i Młodej Polski, a to pisanie licencjatu, a to co innego...
Kiedy wreszcie udało mi się dorwać "Traktat", nie mogłam się wręcz odkleić. Co za proza!

A w sumie powinno być nudno... Cała opowieść (ponad 500 stron ;) to... monolog. Ja już przy Wielkiej Improwizacji wysiadałam (tak, ja - polonistka !), a przy Myśliwskim... łapczywie połykałam kolejne zdania, strony, rozdziały...

"Traktat" to jedna noc, w trakcie której emerytowany muzyk (obecnie dozorca domków letniskowych) opowiada tajemniczemu gościowi całe swoje życie. Szkolne bójki, pierwsze fascynacje muzyczne, miłosne... I choć forma monologu powinna odstraszać, to mnie wręcz zahipnotyzowała. Takie rozwiązanie narracyjne (słyszymy jakby pół rozmowy, tzn. tylko tę od strony dozorcy, przybysz milczy) sprawia, że czytelnik może się wczuć w rolę gościa... i brać realny udział w rozmowie. Może wymaga to "empatii fikcyjnej" (którą podobną mam... w przeciwieństwie do realnej ;/), ale mnie taki układ jakoś ... uspokajał. Może jakoś mi to rekompensuje brak bliskiego kontaktu z takim "mędrcem". W mojej rodzinie z męska starszyzną to jest... jak jest...

Na odwrocie książki cytat z jakiejś recenzji - "takiej książki nie napisze nikt z młodych". To prawda. Tyle w niej spokoju, zdrowe dystansu do siebie i świata, pogodzenia ze wszystkim - to jest chyba ta cała "mądrość życiowa". Tylko inna, niż wydaniu powszechnym - bez głupiego zrzędzenia i narzekania. Skąd w Myśliwskim tyle ciepła i spokoju?

No i nie ma nic "genederowego", "queerowego" itp.
Uffffff :)