
Dawno już nie czytałam powieści, z której tchnęła by jakaś... nowość. Wszystko, co do tej pory czytałam, było tak...jakby ulepione z jednej gliny (może za mało czytam? :>)
A tu bach ! - Tulli... olśnienie ;)
Początek "W czerwienii" to dziwna konsternacja. Nie wiadomo czy to powieść o miłości, ekonomii (co chwile jakieś dziwne teorie na temat handlu :> ), wojnie?
Jak się potem okazuje - o wszystkim, ale choć pole tematyczne dość oklepane, to wykonanie Tulli mistrzowskie. Co za pomysłowość językowa i metaforyczna !
Strzępy czerwonych jedwabnych nici, które wplątują się we włosy żołnierzy...
Fragmenty karmazynowych muślinów wypluwane przez umierających ... (świetne obrazowanie!)
czy z motywów lżejszych : genialna groteska ! - Mieszkańcy Ściegów, którzy "żyją" na złość innym, choć ich serce już dawno nie biję... (vide córka burmistrza, która po tym, jak jej serce stanęło... zaczyna bezczelnie czytać romanse ;)
I końcówka... Ściegi, jako (niby?) miasto, które utkane jest z przede wszystkim historii, wspomnień i dawnych opowieści.
Po porstu ....Mrrrrr....
i bez takie bufonady a'la Tokarczuk.
:)