piątek, 6 czerwca 2008

Południe - Północ


Ha!, więc jednak można zobaczyć w tej publicznej telewizji jeszcze coś ciekawego ...prócz durnych (a kosztownych ) teleturniejów, tv show'ow, seriali...

Południe - Północ. Film, który bardziej przypomina etiudę filmową niż pełnometrażową opowieść (którą jest w istocie). Wszystko jest tutaj minimalistyczne - niewiele muzyki, szczątkowa fabuła, "podstawowy" (w ilości - rzekłabym, że nawet antyczny ;) zestaw aktorski. Po obejrzeniu wielu hiper-wypas produkcji hollywodzkich, taka asceza dziwi, wręcz przykuwa.

Sama opowieść jest wbrew "opakowaniu" - przeładowana sensami i symbolami. Dwóch bohaterów, z diametralnie odmiennymi doświadczeniami życiowymi, spotyka się w momencie dla siebie ważnym, niemal progowym... Wspólna wędrówka nad morze odmienia każdego po trochu...
Zastanawiam się, czy takie epatowanie chrześcijaństwem w tym filmie ma na celu podsunięcie jakiś odczytań biblijnych. Ksiądz i prostytutka. Jak Jezus i Maria Magdalena.

"- Czy myślisz, ze to że się spotkaliśmy to przypadek?
- Nie, chyba nie...
- No bo nawet imię mamy na ta samą literę. Julia i Jakub....Jezus też był na Jiii..."

Kolejnym etapom wędrówki (ah jakie piękne, fotograficzne kadry! :) towarzyszy lejtmotyw - pusta łódz, która leniwie płynie z prądem rzeki... Pod koniec bohaterzy wsiadają na chwile do tej łodzi, ale nie dopływają (tak jak spodziewa się tego widz) do ostatecznego celu - morza. Po co więc ona? Jak banalny sygnal tego, że czas (i tak krótkie życie bohaterów) nieubłaganie upływa?

I brawa za pomysł z rolą Więckiewicza - jeden aktor grający kilka, tak rożnych od siebie postaci...

Jest mistycznie, alegorycznie, a miejscami nawet zabawnie. Z chęcią obejrzę raz jeszcze - może wtedy te (i inne) niewiadome jakoś mi się wyklarują.

Brak komentarzy: