Jadę sobie autobusem do centrum. Jest niemiłosiernie gorąco i duszno, a korki pozwalaja na poruszanie się z prędkością żółwia. Próbuje czytać - nie da się. Patrzec przez okno tez nie za bardzo - szyby zaparowały od tej duchoty. Nagle słyszę obok siebie rozmowę.
- A co Pani czyta wieczorami?
- Wieczorami? Wieczorami to sie najczęsciej uczę. A teraz czytam książki do pracy magisterskiej
- A jakie książki?
- Zagranicznych autorów...
- A jakich autorów?
- Różnych, bo ja studiuje filologie niemiecką... (pauza)...aaa... to znam. Czytałam kiedyś.
- A co Pani czyta?
(Zdębiałam, bo pytanie było do mnie. Pokazałam okładkę książki o Kapuścińskim.)
- Eeeee, to lepsze - i podaje mi malutka książkę oprawiona w gazetę. - To dobra książka, dla wszystkich, a szczególnie ludzi znudzonych życiem.
Zakonnik uśmiechnął się. Wzięłam do ręki, odchyliłał okładkę - "Proces" Kafki. Podziękowałam i stanęłam przy drzwiach, bo zaraz miałam wysiadać. Brat rozlokowywał sie ze swoimi tobołkami na jednym z siedzeń. Spojrzałam ostatni raz, żeby zapamiętac jego dobre, roześmiane oczy. I przekrzywioną na łysinie wełnianą czapeczkę.
Autobus zatrzymał się. Drzwi się otworzyły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz