Otwierasz i czytasz: „Teksty składające się na niniejszą książkę przeznaczone są wyłącznie do użytku wewnętrznego dorosłych użytkowników miast i wsi.” Jeśli nie jesteś dorosły, lepiej odłóż. Jeśli nie masz poczucia humoru – tym bardziej.
„Prolegomena. Nieprzyjemne wiersze dla dorosłych” z pewnością nie jest zbiorem, który wszystkich zachwyci. Pomijając ogólną prawdę, że tylko „niektórzy lubią poezję” (czyli, jak wyliczała niegdyś Szymborska, nieco ponad 2 tysiące), Zbigniew Machej stawia swojemu czytelnikowi pewne ultimatum. Musi porzucić stereotypowe przyzwyczajenia, że poezję czyta się dla pięknego języka i przemyconych między wersami „prawd”. Twórczość spod znaku Macheja to absurdalny, nierzadko „koszarowy” humor podany w formie rymowanych wyliczanek. Nie radzę pokazywać je dzieciom, które są w fazie nadgorliwego uczenia się na pamięć wszelkich rymowanek. Kto wie, czy nie pochwalą się zaproszonym na imieniny gościom, że „heretyckie i laickie/ lubią świecić gołym cyckiem/ bez względu na wiek i tuszę/ gdzie te Czeszki mają duszę” („Święte oburzenie prawdziwego Polaka na urlopie
w Grecji z powodu Czeszek opalających się topless”) albo zadeklamują babci i dziadkowi
z okazji ich święta: „Po pięćdziesiątce stajesz się dziki/ i w seksie miewasz świetne wyniki”(„Dystychy dla Jana Stachowskiego na jego 50. urodziny”).
Machej z szelmowskich uśmiechem wyśmiewa niemal wszystko – śmierć, starość, „miłośników stylu wysokiego”, grecką mitologię. Dlatego nawet w wierszu napisanym kilka dni po śmierci Andrzeja Stankoviča nie pobrzmiewa żałobny ton właściwy trenom, ale kpiarskie: „choć może lepiej kazać się spalić,/ by przed robactwem zwłoki ocalić”. Splendoru pozbawia się mitycznych herosów. Edyp co prawda ma „twarz o klasycznym profilu”, ale także „przetłuszczone loki” i „śmierdzi jak kozioł ofiarny” („Edyp i Sfinks”). Wenus zostaje
z kolei porównana do mało zgrabnej „błędnej boi” („Wenus nad Olimpem”), a muzy zamiast troszczyć się o sztukę, wolą ofiarować śmiertelnikom ouzo. Poeta żartuje nie tylko
z pogańskich wierzeń – przebite mieczami serce, które w chrześcijaństwie symbolizuje mękę Chrystusa, w jednym z wierszy jest zdegradowane do „naszpikowanej” wykałaczkami „Ucieczki Powstających Nagle od Stołu”(„Serce przebite”). Poeta nie oszczędza również kolegów „po fachu”, parodiując frazę Różewicza czy Herberta.
Jak na współczesnego poetę przystało, Machej jest też uważnym obserwatorem codzienności. W „Prolegomenie” czytelnik znajdzie sporo odwołań do kultury popularnej - katalog pocałunków z amerykańskimi i europejskimi gwiazdami (mimowolnie nasuwa się tu skojarzenie z piosenką pt. „Baśka”), szybki kurs interpretacji kwiatów czy kultowe cytaty
z wypowiedzi polityków. Szczególnie ciekawy jest tu utwór „Prolegomena do dziejów poezji polskiej w latach dziewięćdziesiątych XX wieku”. Ironicznie streszczono w nim najważniejsze wydarzenia polityczno-ekonomiczno-społeczne (rozwój szarej strefy, afery korupcyjne, „denominacja demonicznej złotówki”), które bezpośrednio wpływają na kształt obecnej poezji. I choć „lata 90. były, oczywiście, lepsze/ niż lata 80.”, to Machej nie zostawia na współczesnym życiu literackim suchej nitki. Złośliwie opisuje polski fenomen zaskakującej „prolongaty”, jaką objęto starość i młodość (ta, choć już nie jest „gniewna, chmurna i durna”, to nie kończy się po czterdziestce - tak, jak nakazuje regulamin nagrody Kościeliskich). Co gorsza, „starzy poeci,/ wyobraźcie sobie, coraz dłużej starzy i starzy” są niezwykle uparci. Zamiast „taktownie” przejść na poetycką emeryturę, trwają na swoich stanowiskach. Za wzór stawia się tu Zbigniewa Herberta, który jako jedyny postąpił „fair”
i „w lipcu/ 1998 roku przeniósł się bez nagrody Nobla do Elizjum”. Bardziej jednak niż marginalizowanie twórczości młodych, irytuje Macheja podział na obozy, w których czyta się tylko „swoich poetów, swoich słodkich pupili”. Nie dziwi go z resztą, że starzy nie czytają debiutantów – przecież ich niepokoje, fascynacje i język jest zupełnie nieprzetłumaczalny dla „Nowej Fali, (...), redaktorów „Tygodnika Powszechnego”, „Kultury”, „Polityki” oraz znakomitej/ większości członków SPP i PEN-Clubu”. Jakie są skutki tej literackiej polityki skostniałych podziałów i kółeczek wzajemnej adoracji? W „Prolegomenie” do najistotniejszych wydarzeń literackich zaliczono w zasadzie tylko przeprowadzki kolejnych wydawnictw czy polskich poetów. Odpowiedź nasuwa się więc sama.
W nurt poezji zaangażowanej wpisują się też „Cztery litanie społeczno-ekonomiczne z lipca 2002 roku”. Ta ironiczna pseudo-modlitwa to w zasadzie wykaz bulwersujących afer i absurdów polskiej rzeczywistości. O uszczypliwość Macheja świadczy już samo motto, w którym przywołuje myśl Adama Zagajewskiego i… Andrzeja Leppera.
Czytelnicy, którzy znają twórczość cieszyńskiego poety z wcześniejszych tomów, w „Prolegomenie” odnajdą wiele znanych motywów. Podobnie, jak w „Krainie wiecznych zer”, nie brakuje odwołań do dziecięcej innowacji czy wykorzystania tropu tytułowego regionu. I choć syn poety ma już cztery lata, to jego porównania zaskakują niczym „Zapiski spod wierzy Babel (z epoki porzucania pieluch)”. „Ale głęboki wiatr powiedział mój czteroletni syn/(…) rzeczywiście głęboki mnie to nie przyszło do głowy” („Głęboki wiatr”). Być może właśnie z zazdrości o tę niesamowitą swobodę w posługiwaniu się językiem, Machej próbuje siłować się ze słowem? Widać to choćby w przypadku neologizmów utworzonych z nazw poszczególnych miesięcy („Szalony krowy mrok”).
Kpiarski ton, zabawa formą wiersza i językiem, trafne obserwacje codzienności skwitowane ironiczną puentą – to znaki szczególne poetyki Macheja. Taka strategia pozwala w doskonały sposób zdystansować się poecie i uniknąć wysokiego tonu, który wyśmiały już wcześniejsze pokolenia. Patosu (a nawet zwyczajnej powagi) wystrzega się on jak ognia, co widać np. w utworze „Następny”. Poważny nastrój, jaki buduje opis bezsennej nocy, zostaje w mgnieniu oka zburzony przez… gest dłubania w nosie. „A w jego nosie/ dziurek osiem/ razy osiem razy/ osiem/ a z każdej sterczy/ ostry/ włosek”.
Poeta? Publicysta? A może copywriter? Z pewnością Machejowej giętkości języka, fantazji i zadziorności nie powstydziłby się żaden pracownik agencji reklamowej czy dziennikarz. Niewidzialne łapsko wolnego rynku dotyka wszystkich – dlaczego więc nie zawrzeć w swojej poezji trochę chwytów medialno-marketingowych?
Jeszcze o zdrowiu. Czytelniku, pamiętaj „częste dawanie buziaka/ może spowodować raka/ jamy ustnej i choroby serca” („Ostrzeżenie Ministra Zdrowie i Opieki Społecznej”). Natomiast częste czytanie Macheja z pewnością nie uśmierzy nawet bólu głowy. Tomik stanowi za to cenne źródło zdrowego dystansu. Miejscami w wydaniu rubasznym i ze sporymi niedostatkami, ale przecież wszystko jest dla (dorosłych) ludzi. Nawet nieprzyjemne wiersze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz