sobota, 5 lipca 2008

"Pod Mocnym Aniołem" Jerzego Pilcha


Kolejna książka, którą dawno temu zaczęłam - i jakoś nie udało się skończyć. Ale od czego są leniwe sobotnie popołudnia ;)

"Pod Mocnym Aniołem" jest tekstem dziwnym. Ani to powieść, ani tym bardziej dziennik. Poszczególne opowieści przeplatają się ze sobą bez żadnych związków i nagle urywają. Jest mętnie, mglisto - i ten "pijacki" klimat udziela się także czytelnikowi. Aż kręci się w głowie od tych specyficznie zbudowanych opisów (mi zdarzyło się nawet raz zasnąć, jak to zwykle po spożyciu odpowiednich trunków ;).

Historia niby banalna - pewien pisarz trafia po raz kolejny na oddział deliryków. Wszystko do tej pory odbywało się według określonego rytmu : "wyleczony" (a raczej z podreperowanym organizmem) wracał z ośrodka na 12 piętro swojego bloku, gdzie po generalnym sprzątaniu mieszkania, ponownie wpadał w szpony nałogu. Tym razem miało być inaczej - miał swój problem rozwiązać ostatecznie... Pojawiła się jednak ona, dla której się zmienił i zaczął żyć na nowo.
Na całe szczęście to jedyny "cukierkowy" (pisze to w cudzysłowie, bo Pilch opisał go w wyważony sposób, bez nadmiernej egzaltacji czy patosu) element książki. I choć niejako spaja rozlatująca się hybrydyczną opowieść - nie jest najważniejszy. Istotniejsi są bohaterowie, w których cieniu chowa się narrator. Królowa Kentu, Szymon Sama Dobroć, Don Juan Ziobro, król cukru i wielu innych. Zwykli ludzie (nierzadko tzw. "sukcesu"), których skusił i zniewolił alkohol. Nikt ich nie usprawiedliwia ani nie oskarża. I dobrze - powieść tendencyjna już się dawno przeżyła ;)

Podczas czytania zastanawiałam się za co dostała Nike. Ja bym dała na pewno za zgrabną językową polifoniczność tekstu, fajnie zdemaskowane wątki autotematyczne (łącznie z motywem pisania dzienników uczuć za innych deliryków)... i kreację Boga - w złotym dresie i bajsballówce :)

Książka jednak nie wzbudziła we mnie jakiś wstrząsających doznań. I to chyba nie jest wina Pilcha, ale moja - stępiła mi się wrażliwość na krzywdę bliźniego...
Albo ... wcale nie miało być żadnego katharsis - tylko wydawnictwo umieściło te kilka magicznych wyrazów, żeby sprzedać więcej egzemplarzy? (kogo dziś obchodzi jakąś Nike :>)

Brak komentarzy: