poniedziałek, 6 lipca 2009

Maladie i Gould


T. od jakiegoś czasu "zbiera" osobistości, które poraziła niewidzialna siła maladie. Szaleńcy, geniusze, dziwacy. Ludzie, którzy zatracili się w swojej pasji do tego stopnia, że przestali pasować do rzeczywistości.
Wiele z tych ludzi to dla T. idole. Zaraża mnie nimi coraz bardziej.

Pierwszy z nich to Glenn Gould. Ekscentryczny pianista, który na stałe wpisał się w poczet muzycznych geniuszy. Przy fortepianie siedział tylko na krzesełku, które w dzieciństwie zrobił dla niego ojciec. Stąd bardzo specyficzny sposób grania. Hipochondryk, nie lubił dotyku innych osób, a z czasem nawet bezpośrednich rozmów.

Ale jego interpretacja "Wariacji Goldbergowskich" poraża. Nie znam się na muzyce, wiem jednak co czuję, kiedy tego słucham. Radość i jednoczesny spokój, które wypełniają taką przyjemną falą ciepła

http://www.youtube.com/watch?v=g7LWANJFHEs


"Idealna muzyka na taką porę" powiedział T. o 4 rano z hakiem.

Otóż nie tylko. Idealna na każdą porę. Chyba zacznę swoje depresyjno-maniakalne stany leczyć muzyką klasyczną, bo potrafi koić jak... ciepło drugiej osoby.

Brak komentarzy: