poniedziałek, 31 marca 2008

"Nora" Henri Ibsen


Są takie książki, które wypada przeczytać. Na mojej liscie takich pozycji jest cała masa... a że mordowania licencjatu mam chwilowo dość, więc mała odskocznia w końcówke XIX wieku....

"Nora" Ibsena. Zaczyna się jak typowa mieszczańska sztuka (a może to skrzywienie, bo wieczór wcześniej czytałam "Grube ryby" Bałuckiego) , ale końcówka jest super....

Kobieta, która przez swoją urodę zostala poniekąd skazana na odczłowieczenie.... stając się lalką, zabawką...Najpierw cieszyła oko ojca, później męża. Odkrycie przez Helmera fałszerstwa, jakiego dokonała Nora robija ta pastelowo- radosną ułudę... Nora zyskuje świadomość i wolę buntu. Odchodzi....

Taka mi jakaś bliska ta Nora. Nie jestem z calą pewnością ładna, ale mam poczucie traktowania mnie jak dziecko (zabawki?). Rodzice....troche M....
Tylko gdzie są te drzwi, którymi można wyjść? Tak spektakularnie zatrzasnąć...
?

Brak komentarzy: