sobota, 27 grudnia 2008

"Uśmiech Mony Lizy", Mike Newell


Raz na jakiś czas trzeba sobie obejrzeć mdłą romantyczną komedię. Na bollywoody nie mam już niestety ani czasu... ani zdrowia ;)

No to taśmowiec z hollywood. I są święta, więc nie trzeba nic od nikogo pożyczać - wszystko jest w TV :>

Padło na "Uśmiech Mony Lizy". Troszkę się zdziwiłam, bo nie spodziewałam się tylu przebłysków "ambitności" i że wątek romantyczny z główną bohaterką w roli głównej zostanie zepchnięty gdzieś na dalszy plan...
Nie do wiary, ale tak właśnie jest.
Jednak mimo tych kilku odstępstw od normy komedii made in USA, film Newella i tak pozostaje przyjemnym "filmidełkiem"- akurat na mroźny wieczór, z herbatką w ręcę i kocykiem. Polecam.

Nie samą "wysoką" twórczością człowiek przecież żyje :>

Brak komentarzy: