Obraz miasta już lekko mi się zaciera. W końcu byłam tam 2 miesiące temu...
Czemu o nim więc piszę? Żeby szybko nie zapomnieć kilku drobiazgów, które absolutnie mnie urzekły...
Drobiazg pierwszy - cudowne murale. Na każdym kroku można natknąć się na "sprayowe" cuda. Najbardziej urzekła mnie Matka Boska, którą znalazłam z kumpelą w wąskim przejściu pomiędzy dwoma domami. Że tez komuś chciało się wycinać taki ażurowy wręcz szablon.
Drobiazg drugi - Starówka to inny świat. Po pierwsze dlatego, że niewiele jest w centrum zaparkowanych samochodów. Za wąsko (i dobrze!). Po drugie, nie ma takich bardzo agresywnych szyldów, reklam i innego śmiecia. Wszystko to sprawia, że Lublin nocą jest po prostu magiczny. Jak z innej epoki.
Drobiazg trzeci - Niezwykle klimatyczna naleśnikarnia, do której wzięła mnie Kasia i Magda. Takich naleśników jak tam, jeszcze nigdzie nie jadłam :) A jaki wystrój ! - przy każdym stoliku, za szybką, był maluteńki pokoi z jeszcze mniejszymi mebelkami. Łuk, którym przechodziło się z jednej sali do drugiej, był "wytapetowany" ziarenkami kawy!
Drobiazg czwarty - Widok z dachu szpitala, do którego weszłyśmy po 23.00! Portier nawet na nas nie kiwnął ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz