niedziela, 7 czerwca 2009

Michał Olszewski, „Low-tech”

Proekologiczny romantyzm?


Wyobraź sobie świat, w którym wszyscy starają się być jak najmniej uciążliwi dla środowiska naturalnego. Kąpią się raz na tydzień, a wodę z kąpieli wykorzystują jeszcze do prania
, mycia podłogi czy spłukiwania. Nie używają kosmetyków (oprócz szarego mydła) i lekarstw (toksyny!). Lodówkę włączają tylko latem. Przedmioty wyrzucają dopiero wtedy, kiedy zupełnie się już rozpadną.
Tę utopijną wizję od kilkunastu lat wciela uparcie w swoje życie M-ski, jeden z bohaterów „Low-tech” Michała Olszewskiego. Starzejący się działacz, który kiedyś walczył przeciw komunizmowi, dziś stara się porwać za sobą tłumy i przekonać do swojej radykalnie ekologicznej ideologii. Charyzma i płomienne przemowy sprawiają, że udaje mu się zgromadzić wokół siebie grupkę zwolenników, ba – niemal wyznawców. M-ski ma nawet swoje pięć minut w mediach, wypowiada się jako ekspert w wielu debatach publicznych. Uparcie zachęca do prowadzenia życia w stylu „low-tech”, gdzie w świecie „zbudowanym z niczego, a jednocześnie wygodnym i ciepłym”. Wielka ekologiczna rewolucja jednak nie nadchodzi.
Całą historię M-skiego czytelnik poznaje z punktu widzenia młodego i obiecującego architekta – Cfiszena. Bohater ten, tak jak Raskolnikow (do inspiracji Dostojewskim przyznaje się sam Olszewski), czuje się zagubiony we współczesności i szuka na własną rękę wartości, w które wreszcie uwierzy. Z marazmu wyrywa go na moment przyłączenie się do „sekty” M-skiego. Punkt widzenia Cfiszena determinuje jednak mocno atmosferę, w jakiej budowana jest fabuła. Jego zdystansowanie i nieustanne wątpliwości sprawiają, że cała opowieść snuje się ciągle „obok” wydarzeń. Więcej w niej relacji, wspomnień i rozmyślań, niż faktycznej akcji. Być może dlatego trudno wyzbyć się wrażenia, że bohaterowie „Low-tech” są jakby trochę papierowi. Choć ścierają się tutaj ze sobą radykalnie odmienne pomysły na kształt świata (despotyczny ekologizm M-skiego i pochwała współczesnego rozwoju przez Ratnicyna), to nie ma w tych sporach żadnej iskry, żadnego napięcia.
Jedno trzeba przyznać – Olszewski to bardzo dobry obserwator. Pomimo całego Cfiszenowego marazmu, jaki wkradł się w fabułę, trafne opisy złowrogiego K. (czyżby Kraków?) robią niekiedy wrażenie. Autor wyczuwa i zgrabnie portretuje pulsującą miejską energię, nieustanne procesy konstruowania i burzenia, niewidzialne linie frontów nieoficjalnych walk. Miasto to dla niego niepojęty chaos, kosmos dźwięków i przestrzeń nieustannych eksperymentów.
Olszewski wielokrotnie udowadniał, że ma romantyczną duszę. Jego „Zapiski na biletach” (cykl w „Gazecie Wyborczej”) przepełnione są sentymentalnymi detalami, nostalgią. Pełno tych elementów i w „Low-tech”. Dlatego też powieść Olszewskiego traktuję nie jako świadectwo proekologicznych sympatii autora, ale historię o różnych odcieniach tęsknoty. Za światem, który nigdy nie będzie taki, jak przedtem.Za młodzieńczymi marzeniami, które rzeczywistość brutalnie weryfikuje. Złości na siebie za wszystkie niewykorzystane szanse.


(Recenzja ukaże się w najnowszym numerze miesięcznika studenckiego "MANKO")

Brak komentarzy: